wtorek, 31 grudnia 2013
Hobbit: Pustkowie Smauga - subiektywnie od fanki Tolkiena
Święta, to najlepszy czas, żeby zrobić coś, czego zazwyczaj się nie robi. Szczególnie drugi ich dzień jest wyjątkowo nudny, dlatego Młodych należy podrzucić babci, a ze Starszą udać się do przybytku zwanego kinem.I to na film długo przez latorośl wyczekiwany, czyli Hobbit: Pustkowie Smauga.
Nie ukrywam, że i ja, jako fanka fantasy wszelakiego, a w szczególności mistrza Tolkiena, który to wielkim wizjonerem był. I moim zdaniem także niezdiagnozowanym schizofrenikiem, skoro całe Śródziemie i żyjące w nim rasy wymyślił. ;) Ale ciiiiii, to się wytnie...
Dobra, miało być o najnowszej produkcji w reżyserii Petera Jacksona, który (cytujemy za Forum Film Poland) miał najlepsze otwarcie w historii polskich kin. Tylko W weekend zarobił 13 baniek i obejrzało go około miliona ludzi. W tym i ja z moim dzieciem najstarszym. Części mają być 3 (słownie: trzy). Część pierwsza Hobbit: Niezwykła podróż nie powaliła mnie na kolana. Możliwe, że przyczynił się do tego format filmu - 3D 48 klatek. Dla kogoś z wadą wzroku ciężko jest takie cudo oglądać i zazwyczaj kończy się to bólem głowy. Pomna tego, tym razem wybrałam seans 2D i... re-wel-ka! Efekty wizualne mnie zachwyciły. Samo dzieło - dynamiczne, pełne zwrotów akcji, dodatkowych informacji, które wprawdzie nie były dziełem Tolkiena, ale doskonale wpisują się w całą fabułę. Scenarzyści świetnie dopełnili obrazu wydarzeń.
Myślę, że film znajdzie uznanie zarówno wśród mężczyzn (świetne sceny walki, efekty specjalne), jak i kobiety (wątek miłosny oraz Orlando Bloom, do którego wzdychają zarówno młódki, jak i te trochę starsze - tu podkreślę, że bardziej podoba mi się Aidan Turner, czyli Kili, czy Richard Armitage jako Thorin (o tak to zdecydowanie moje typy)).
A właśnie, co do efektów specjalnych: w trylogii "Władcy Pierścieni" dominowała przede wszystkim charakteryzacja, która trzeba nadmienić wymagała niezwykłych zdolności charakteryzatorskich. W Hobbicie dominuje komputer, czyli CGI. I tu trzeba przyznać, że spece od "kredek" spisali się na medal. Stworzony przez nich smok Smaug, wygląda imponująco i zdaje się być prawdziwy, prawie namacalny.
Wkurzyłam się tylko na zakończenie. Czemu? Ano temu, że na następną część trzeba znowu rok czekać, a zakończenie podsyca tylko moją ciekawość co do dalszych losów małych i dużych humanoidów.
Może ten film ma swoje wady (nie wiem, ja ich nie potrafię wymienić na chwilę obecną), jednakże naprawdę warto go obejrzeć na dużym ekranie. I warto było czekać rok na tę część. I nawet wydać pieniądze na bilety i popcorn (bo bez tego dzieć się nie obejdzie). Warto, warto i jeszcze raz warto.
I tym akcentem mówię Wam WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO W NOWYM ROKU, oby był lepszy od tego, co się kończy (jakże to oklepane, a zarazem prawdziwe) i jeszcze spełnienia prawie wszystkich marzeń (w końcu o czymś marzyć trzeba, bo byłoby smutno), no i dużo piniondzufff.
Ucałowania dla Wszystkich, a co? Jak się bawić, to się bawić :D
P.S. Na dzisiejszy wieczór w planach jest odświeżenie części pierwszej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz